Antoni Zoll – starosta jasielski niebanalny (2/2)

 

Zapraszam do przeczytania drugiej części artykułu o Antonim Zollu,  przedwojennym jasielskim staroście, który po pierwsze …. był artystą. Artykuł opublikowany został w ostatnim numerze  „Obiektywu Jasielskiego”.

 

 

Mariusz Skiba
Antoni Zoll – starosta jasielski niebanalny (2/2)

Cóż za paradoks? Antoni Zoll – dawny starosta jasielski i wieloletni mieszkaniec naszego miasta to obecnie postać tutaj niemal nieznana. Nie ma o nim wzmianek w słownikach ani w encyklopedii. A przecież przed wojną był niezmiernie popularny i to daleko poza granicami powiatu. Nietuzinkowa bowiem była to postać. W pierwszej części odniosłem się głównie do urzędniczych „aspektów” jego osobowości, pora wspomnieć o pasjach. Zapraszam do lektury drugiej części opowieści o staroście, który… po pierwsze był artystą.

Aby przeczytać pierwszą część artykułu kliknij tutaj.

Artystyczna dusza

Antoni Zoll miał artystyczną duszę i chętnie dawał tego dowody, a posiadał liczne talenty i miał czym imponować. Ówczesny mieszkaniec jasielskiego mógł zastać starostę w różnych miejscach powiatu, oddającego się swoim pasjom, np. kładącego farbę na płótno. Starosta był bowiem artystą malarzem. Pozostawił po sobie kilkadziesiąt akwarel i rysunków. Andrzej Zoll pisze też o jego małych obrazach olejnych. To zamiłowanie do pędzla zbliżało go do znanych malarzy epoki, znał się z samym Józefem Mehofferem.

Jak wielu artystów, był trochę bałaganiarzem. Hugo Steinhaus, pochodzący z jasielskiej rodziny kupieckiej, który miał okazję być w mieszkaniu starosty, zwraca uwagę na panujący w nim „artystyczny nieład”. Nie wspominał, by zastał tam jakieś dokumenty, twierdził natomiast, że pokój „zawalony był płytami gramofonowymi, aparatami do kopiowania fotografii, słojami z ogórkami, butelkami i setką innych przedmiotów”. Wybaczmy tę drobną niedoskonałość naszemu bohaterowi, nie dość, że artysta, to jeszcze mieszkający z dala od rodziny.

Przyjaciel Didura

Wyjątkowo kochał śpiew. Hugon Steinhaus, obyty wówczas po Europie, podróżujący od Lwowa po Paryż, na lato zawsze wybierał rodzinne Jasło. Okazuje się, że nie było to nudne miejsce. Jego zdaniem – a to opinia światowca – życie towarzyskie w naszym mieście, w latach 20., było „dosyć urozmaicone”. O to, żeby Jasło nie zasnęło, starał się właśnie starosta Zoll. Z jakże jednak niekonwencjonalnych metod korzystał. Czy to za dnia, czy w nocy potrafił otwierać na oścież okno i budzić miasto, śpiewając arie operowe albo włączając bardzo głośno, czyli „fortissimo”, gramofon. Głos zaś miał donośny, i zupełnie niezły.

Talent i zamiłowanie do śpiewu skutkowało zawarciem znajomości ze sławami światowego formatu. Ostatnia dekada XIX wieku i pierwsze wieku XX to czas, kiedy Polskę w świecie rozsławiały głosy Adama Didura (bas) i Jana Kiepury(tenor), gwiazd m.in. włoskiej La Scali i nowojorskiej Metropolitan Opera. Obu Zoll dobrze znał, a z pochodzącym spod Sanoka Didurem, zwanym „basem wszechczasów”, bardzo blisko się zaprzyjaźnił. – Nierozłączna para Adam Didur i Antek Zoll, znana była powszechnie – napisał później o tym znanym towarzyskim tandemie Kornel Makuszyński w „Kartkach z kalendarza”. – Jeden, światowej sławy bas, drugi wspaniały, choć amator, baryton.

Obaj wielcy artyści i Didur, i Kiepura bywali u starosty w Jaśle. Niewykluczone, że mieszkańcy przedwojennego Jasła mieli okazję wysłuchać niejednego nocnego koncertu na dwa, a może i więcej przednich głosów płynących z otwartego okna pokoju starosty.

Galopka dla starosty

Antoni Zoll był śpiewakiem-amatorem, ale też kształcił się w tej sztuce. Doskonalenia jego głosu podjął się człowiek wyjątkowy – Adam Wroński – bardzo popularny muzyk przełomu XIX i XX wieku, nazywany nawet „polskim Straussem”. Był on kompozytorem tańców, dyrygentem Starego Teatru w Krakowie i słynnej orkiestry zdrojowej w Krynicy. Obu łączyła przyjaźń. Wielkiej atencji kompozytora do Zolla, jak też wysokiej pozycji towarzyskiej jasielskiego starosty dowodzi fakt, że „polski Strauss” jeden ze swoich utworów zadedykował właśnie naszemu bohaterowi. Był to utwór myśliwski, ostatni tego gatunku skomponowany przez Wrońskiego, pt. „Pif! Paf! Galop” (1892 r.).

Łowczy powiatowy

Jeśli koła łowieckie Ziemi Jasielskiej mają jakiś panteon najważniejszych dla tego towarzystwa postaci, winien w nim być Antoni Zoll i to na miejscu eksponowanym. Wiele bowiem uczynił dla kultury łowieckiej. Namiętność do polowań ponoć górowała w nim nade wszystko. Po lasach uganiał się przez całe życie. Warto tu odnotować, że przez lata pełnił zaszczytną funkcję łowczego powiatu jasielskiego. Organizował tu polowania i zawody strzeleckie, w których brały też udział małopolskie osobistości.

Zamiłowania do polowań nabył już w dzieciństwie, wzrastał bowiem wśród opowieści najbliższych, dziadka, ojca i wujów, którzy uprawiali to hobby. Już pierwsze polowanie było jego wielkim sukcesem. Miał 12 lat, kiedy odbyć się miały jego „myśliwskie chrzciny”. Podczas tej wyprawy, w Puszczy Niepołomickiej, ustrzelił dwa lisy, których ogony – zgodnie z tradycją – musiał potem wąchać podczas ceremonii. Zdarzenie to opisał potem w opowiadaniu pt. „Moje pierwsze polowanie na lisa z pogonką”, które zdobyło wyróżnienie w konkursie literackim „Łowcy” i było publikowane w „Opowiadaniach myśliwskich” w ostatnich latach przed wojną.

Ach, te kobiety…

Widzimy po tym, co wspomniano, jak żywym charakterem odznaczał się pierwszy urzędnik powiatu. Andrzej Zoll pisze, że za sprawą tak wielkiego temperamentu często wpadał w kłopoty. Powodem zaś najczęściej były kobiety. Miał być bowiem wielkim adoratorem płci pięknej. Z tego powodu – jak podaje były Rzecznik Praw Obywatelskich – brat jego dziadka miał się pięć razy pojedynkować, w tym trzykrotnie być ranny. Z powodu złamanego serca ponoć podjął nawet decyzję o targnięciu się na własne życie. Odwieść od tego miało go rzekomo objawienie się mu zmarłej babci. Wizja skutecznie otrzeźwiła zdesperowanego mężczyznę. To jego „wielkoświatowe” usposobienie było prawdopodobnie powodem tego, że w życiu małżeńskim chyba nie wiodło mu się najlepiej. Był żonaty, z wiedenką Oktawią Pavek, która jednak wraz z córką mieszkała w małym domku w Wierzchosławicach, ofiarowanym Zollowi przez przyjaciela – księcia Sanguszkę.

Wojewodzie się nie kłaniał …

Na koniec wróćmy do spraw urzędowych. Nie sposób bowiem pominąć faktu, że Zoll pełnił funkcję starosty w czasie trudnym dla kraju. (Starosta nie był, tak jak dziś, wybierany na miejscu, ale nominowany przez wyższe władze polityczne.) Był pierwszym urzędnikiem w powiecie w czasie przewrotu majowego i w pierwszych latach rządów Piłsudskiego. Choć był artystą i to w nim głównie dostrzegali przyjaciele, to jednak w świetle tego, co znalazłem w archiwaliach, wydaje się człowiekiem odważnym, w dużej mierze wolnym od politycznych nacisków. Z pewnością przynależność do wybitnej rodziny i znajomość sławnych ludzi wpływała na jego suwerenność.

W dokumentach policyjnych znalazłem korespondencję z 1925 r. pomiędzy nim a wojewodą krakowskim Władysławem Kowalikowskim. Wojewoda wytykał staroście niedostateczny nadzór nad Policją Państwową i jej komendantem Józefem Świrskim, który wykazywał „brak dostatecznego zainteresowania się agendami policji politycznej” i stąd nie osiągał spodziewanych wyników w szpiegowaniu „wywrotowców”. Na to Antoni Zoll lekkim piórem, acz dosadnie, zaprzeczył tezie przełożonego, tłumacząc, że – wprost przeciwnie – brak wyników to właśnie efekt bardzo dobrej pracy komendanta i jego własnej – rzecz jasna. Zdaniem starosty przywódcy organizacji politycznych w powiecie przed planowanym strajkiem mieli nawet konsultować z nim swoje działania. (Józef Świrski przestał być komendantem dopiero cztery lata później).

W oczach politycznego przeciwnika

Nie znalazłem jeszcze informacji o powodach jego odejścia z urzędu, ale bardzo prawdopodobne jest, że był to wynik zbytniej niezależności politycznej Zolla. Sanacja nie artysty potrzebowała i pięknoducha na urzędzie, ale sprawnego wykonawcy poleceń. Były to przecież czasy politycznych przesileń, zbiorowych demonstracji. Zoll został usunięty ze stanowiska w 1930 r. w dobie nadużyć sanacyjnej władzy, podczas tzw. wyborów brzeskich. Zachowała się opinia o nim przywódcy ówczesnej opozycji w Jasielskiem i okolicy. Był nim Jan Madejczyk, ludowiec od Witosa, wieloletni poseł, nawet aresztowany w czasie wspomnianych wyborów 1930 r. Na kartach swoich „Wspomnień”, opublikowanych po latach, wystawia staroście dobrą ocenę. Zauważa mianowicie, że w dużej mierze zasługą Zolla było, że w czasie kiedy w pobliskich powiatach robotnicy i chłopi ginęli w demonstracjach, w jasielskim do krwawych konfrontacji nie doszło. –Szczęściem dla powiatu jasielskiego było – pisze Madejczyk – że jeszcze kilka lat po przewrocie majowym – zdaje mi się do wyborów 1930 r. – na stanowisku starosty pozostawał Antoni Zoll, brat głośnego w swoim czasie prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Fryderyka Zolla. Człowiek ten nie był zdolny do jakichś dokuczliwości, a z reżimu sanacyjnego i jego prowodyrów, jak np. ze Składkowskiego, często sobie pokpiwał. (…) Żyłem z nim w dobrych stosunkach, dlatego walka rządu sanacyjnego z opozycją na terenie powiatu jasielskiego nie była zbyt ostra.

Jasło jego miastem

Przez tych kilka lat pobytu w Jaśle musiał je polubić. Nasze miasto nazywano przed wojną „miastem emerytów”. Jednak nie, nie z powodu eksodusu młodych, ale dlatego, że było spokojne i bardzo wygodne, zwłaszcza dla ludzi starszych. Jednym z tych, którzy tu osiedli na emeryturze, był Antoni Zoll. Zamieszkał w pobliskich Niegłowicach, w willi Dietziusa. Nadal jednak prowadził aktywne życie, będąc obiektem wielkiego zainteresowania.

Oddajmy jeszcze na koniec głos Steinhausowi, którego cytatem zaczęliśmy tę opowieść. W swych „Zapiskach” pisze on, że dawny starosta na drodze w Niegłowicach ponoć zbierał gwoździe, aby nie przebijały opon przejeżdżających pojazdów. Jak podaje anegdota gromadził również płaskie kamyki do „rzucania kaczek” i przechowywał spore ich ilości. Oddawać się też miał pasji łowieckiej – ale nieco innego rodzaju myślistwa – odbywając polowania na nocne ćmy. Owadów tych miał rzekomo piękną kolekcję.

Śmierć podczas tragicznych wydarzeń

Antoni Zoll życie miał niezwykłe, jego śmierć też taka była. Jej opis znalazłem na kartach książki Wacława Panka o Adamie Didurze. Autor cytuje list Janiny Then, znajomej Didura i Zolla. Pozwolę sobie przytoczyć jego fragment. Didur bardzo boleśnie przeżył śmierć Antoniego Zolla, zwłaszcza, że nie była to śmierć zwyczajna. W czasie straszliwej powodzi, która nawiedziła Jasło, wylały rzeki San [sic!], Wisłoka i inne rzeki górskie. Wezbranymi rzekami płynęły chaty, masy drzewa, psie budy (często z psami) – widok makabryczny. Starosta Zoll wyszedł na most pod Jasłem i na widok tej tragedii umarł na moście na serce. Wydarzyło się to 2 stycznia 1941 r. w Niegłowicach. Grób Antoniego Zolla znajduje się na Starym Cmentarzu w Jaśle.

___

Do opracowania wykorzystałem następujące źródła: K. Kadlec, K. Mielnikiewicz,Galopka myśliwska Adama Wrońskiego na cześć Antoniego Zolla, „Kultura Łowiecka”, nr 63, Zima-Wiosna 2012; K. Makuszyński, Kartki z Kalendarza, Warszawa 1939; J. Madejczyk. Wspomnienia, Warszawa 1965, Kornel Makuszyński, Kartki z Kalendarza, Warszawa 1939; W. Panek, Adam Didur i wokaliści polscy na scenach operowych świata przełomu XIX/XX wieku, Wołomin 2010; Hugon Steinhaus, Wspomnienia i zapiski, Londyn 1992; Wesołe opowiadania myśliwskie, seria I, Lwów 1938 r.; A. Zoll, Zollowie. Opowieść rodzinna, Kraków 2011; Archiwum Państwowe w Krakowie, zespoły, Komenda Wojewódzka Policji Państwowej w KrakowiePowiatowa Komenda Policji Państwowej w Jaśle; Archiwum Państwowe w Przemyślu, Zespół Starostwo Powiatowe Jasielskie.

Fotografia główna:
(Od lewej) Adam Didur, Jan Kiepura i Antoni Zoll. Zdjęcie dzięki uprzejmości Pana dra Wacława Panka.

 

 

Still quiet here.sas

Skomentuj wpis

You must be logged in to post a comment.