Poemat romantyczny z ziemią żmigrodzką w tle, przybliża Piotr Figura

Zapraszamy do lektury wyjątkowego tekstu. Jego celem jest przybliżenie XIX-wiecznego poematu romantycznego, który przez 130 lat przeleżał zapomniany w Paryżu i zupełnie niedawno został w pełni udostępniony czytelnikom. Fabuła niczym „z historii niesamowitych” – ależ to przecież właśnie romantyzm! – przybliża nasz region. Jego akcja toczy się bowiem w okolicach Nowego Żmigrodu. Jasło również zostało w nim wspomniane.

Piotr Figura

Poemat romantyczny z ziemią żmigrodzką w tle. „Królowa Wozna albo Złote jabłka” Tomasza Augusta Olizarowskiego

Poeta i powstaniec listopadowy Tomasz August Olizarowski (1811-1879), 13 lat młodszy od Adama Mickiewicza, swojego poetyckiego mistrza, 10 lat starszy od swojego najlepszego przyjaciela Cypriana Norwida, który narysował jego ostatni portret i towarzyszył mu w godzinie śmierci, 3 lata młodszy od Juliusza Słowackiego, z którym zapewne spotykał się na korytarzach Liceum Krzemienieckiego i zaledwie rok starszy od Zygmunta Krasińskiego, jest dzisiaj twórcą zupełnie zapomnianym. Myślę, że kończący się Rok Polskiego Romantyzmu jest dobrą okazją, żeby o nim przypomnieć.

Ilustracja: Tomasz August Olizarowski w ostatnich dniach i latach – rysunek. C.K. Norwida.

Chciałbym zaznajomić Państwa z jednym utworem T. A. Olizarowskiego. Ma on tytuł „Królowa Wozna albo Złote jabłka”, a jego rękopis przeleżał 130 lat w Bibliotece Polskiej w Paryżu. Czytelnikom znany jedynie we fragmentach, opublikowany w całości dopiero w 2014 jest o tyle zaskakujący, że jego akcja toczy się na żmigrodzkiej ziemi. I od razu zaznaczam, że to nie jest taki sobie utworek, wierszyk, czy ballada. Jego pełny tytuł to „Królowa Wozna albo Złote jabłka. Powieść romantyczna w dwunastu pieśniach”. Te dwanaście pieśni poprzedzonych jest dwoma wstępami i zakończonych epilogiem. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że ta pisana jedenastozgłoskowcem powieść romantyczna ma ponad 6.000 wersów. Dla porównania „Pan Tadeusz” ma ich ok. 9.500. Zatem „Królowa Wozna albo Złote jabłka” to utwór ogromny!

Owa „powieść romantyczna”, którą badacze klasyfikują raczej jako poemat dygresyjny, powstawała przez kilka lat. Tomasz August Olizarowski zaczął ją pisać najprawdopodobniej w 1849 roku, gdy przebywał w Wielkopolsce, za datę końcową pracy nad utworem należy uznać, umieszczony w rękopisie rok 1857. Dlaczego poemat nie został opublikowany za życia poety? Dlatego, że, jak pisze badaczka epoki romantyzmu Małgorzata Burzka-Janik: „Już za życia otoczony obojętnością, niepamiętany i skazany na wegetację w zakładzie św. Kazimierza w Ivry pod Paryżem – poeta, w roku 1857, kończąc pracę nad obszernym poematem (w całości Królowa Wozna liczy ponad 6000 wersów), był zapewne w pewnej mierze spełniony jako twórca i jednocześnie wciąż oczekiwał większych, kolejnych sukcesów.”[1]

Poemat dygresyjny to gatunek, który powstał w okresie romantyzmu. Niedoścignionym wzorem jest tutaj „Beniowski” Juliusza Słowackiego. To utwór wierszowany, posiadający luźną kompozycję. Fabuła, czyli perypetie bohaterów są istotne, ale przede wszystkim służą jako pretekst do obszernych dygresji na bardzo różne tematy. I tak jest tutaj. Wydarzenia przeplatane są często bardzo obszernymi refleksami o literaturze, sztuce, polityce, historii, kondycji ludzkiej, a nawet życiu osobistym autora. Narrator poematu dygresyjnego bardzo często ironizuje, kpi nawet z samego siebie. Zdarza się również, że włącza się do akcji utworu, stając się jej bohaterem. Tak też dzieje się i na kartach „Królowej Wozny”, gdzie narratorem jest oczytany poeta Dydym Olifir[2], Polak – katolik, który cwałuje po przestrzeniach (lata z miejsca na miejsce), siedząc na, jak sam twierdzi, mizernym koniu (czasem nazywa go „Pegazem”), regularnie wzywając swoją Muzę, aby udzieliła mu natchnienia, snuje zawiłą opowieść i oczywiście dygresje.

Tymi, ciągnącymi się nieraz przez dziesiątki wersów wtrąceniami zajmował się nie będę. Skupię się na przedstawieniu fabuły, bowiem to w niej pojawiają się żmigrodzkie okolice. Najpierw jednak muszę dodać jedno zastrzeżenie. Świat przedstawiony w poemacie „Królowa Wozna albo Złote jabłka” nie jest realistyczny. Żeby zrozumieć jego „naturę”, należy wygrzebać z pamięci balladę Adama Mickiewicza pt. „Pani Twardowska”. Przypominam, że pierwszy raz wydrukowano ją w debiutanckim tomie poety pt. „Ballady i romanse” dokładnie 200 lat temu. Dlatego właśnie to rok 2022 jest Rokiem Romantyzmu Polskiego.

Zarówno w „Pani Twardowskiej” jak i interesującym nas poemacie Olizarowskiego obok siebie, na równych prawach występują ludzie i istoty, które częściej można spotkać w ludowych podaniach i na kartach bestiariuszy, czyli diabły, czarty, wiedźmy, wilkołaki i wszelkiej maści duchy. Baśniowość, czerpanie z ludowości, ze spojrzenia na świat właściwego prostym ludziom, odrzucenie racjonalizmu (wiara w przeczucia) i zwrócenie się w stronę metafizyki – to są cechy, które romantyzm wprowadził do literatury. Olizarowski jest synem swojej epoki, ale i utalentowanym poetą, który z łatwością łączy te elementy we wspólną formę. Zatem świat pokazany w „Królowej Woznej” rządzi się prawami wziętymi z ludowych opowieści, a one zupełnie inaczej tłumaczą zjawiska i wydarzenia, niż „mędrca szkiełko i oko”.

Jeżeli ktoś z Państwa zechce przeczytać ten poemat (można go znaleźć w Internecie[3]), to szybko się zorientuje, że fabuła w nim przedstawiona nie jest uporządkowana chronologicznie. W trakcie opowiadania pojawiają się liczne retrospekcje, wyjaśniające losy poszczególnych postaci. Ja, aby nie komplikować, streszczę i ułożę wydarzenia od początku do końca:

Streszczenie fabuły poematu „Królowa Wozna albo Złote jabłka”.

Wozna była młodą piękną kobietą, która wyszła za mąż za atrakcyjnego mężczyznę. Małżeństwo było ze sobą przez jakiś czas, ale oboje czuli, że nie są szczęśliwi. Gdy ujawnili przed sobą, że tak naprawdę ich miłość jest tylko powierzchowna, pokłócili się i rozeszli. Ona wróciła w niesławie do rodziców, była wytykana palcami, a on szukając pociechy w rozrywkowym życiu, zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Wozna, chociaż była niewinna, została przez ludzi oskarżona o mężobójstwo. Piętno jakim została naznaczona doprowadziło ją do ostateczności. Aby się ratować „wezwała piekło na pomoc”, czyli podpisała cyrograf. Zrobiła to tylko w jednym celu, aby zemścić się na ludziach.

Ilustracja: Karta tytułowa jednego z pierwszych zbiorów poezji Tomasza Augusta Olizarowskiego.

Została zatem wiedźmą, a po jakimś czasie królową wiedźm i zyskała moc, której nader często używała. Jej celem było niszczenie młodości i ludzkiej niewinności. We dnie Wozna przebywała w ciemnym lesie, ale gdy tylko zapadał zmrok, ruszała w świat. Oczywiście, jak każda wiedźma, latała na miotle. Bardzo często pojawiała się tam, gdzie spotykały się wszystkie czarownice, czyli na Łysej Górze. Tam odbywały się pełne przepychu uczty, bale, zabawy i harce, które kończyły się porannym pianiem koguta i świtem… Zadaniem wiedźm i wszystkich bywalców Łysej Góry było kuszenie ludzi, podpisywanie z nimi cyrografów, czyli zdobywanie ich dusz. Ofiarami mogli być wszyscy, nawet prości chłopi. I to właśnie chłopi są głównymi bohaterami tej historii. To również jest charakterystyczne dla epoki romantyzmu.

Bracia Pokutni: starszy Jan i ok. 10 lat młodszy Wojciech mieszkali w jednej chacie we wsi Podniebyle. Żyli uczciwie, ciężko pracowali w polu i wiodło się im nie najgorzej. Bóg im sprzyjał. Jednak Szatan, który niszczy szczęście ludzkie, zasiał między braćmi „jad niezgody”. Podzielili więc majątek i ich drogi się rozeszły.

Jan był człowiekiem pobożnym, więc pociechy po kłótniach z bratem szukał m.in. Częstochowie. W życiu najpierw spotkało go szczęście, bo się ożenił i został ojcem, a potem spadła na niego wielka tragedia, bo najpierw zmarło jego dziecko, a potem „zmarniała” ukochana żona Katarzyna. Jan został więc w Podniebylu sam, ale jak biblijny Hiob – trwał przy Bogu i modlitwie. Wszędzie chodził ze szkaplerzem i różańcem.

Młodszy z braci – Wojciech wyruszył w świat. Chciał ułożyć sobie z kimś życie, ale żadna kobieta nie wydawała mu się odpowiednia. Zaglądał często do karczm i tam pijąc, szukał bezskutecznie kandydatki na żonę. W przeciwieństwie do swojego brata Wojciech stronił od Kościoła. Pewnie dlatego to jego królowa wiedźm – Wozna obrała sobie za cel. Pewnego wieczoru zleciała na ziemię, zmieniła się w młodą i piękną kobietę, poszła do karczmy, w której siedział Wojciech, zauroczyła go i uwiodła tańcem. Wyszli z karczmy razem i, jak powiadali ludzie, słuch po nich zaginął. Potem gdy w okolicy zaczął grasować wilkołak, ci sami ludzie mówili, że to Wojciech z Podniebyla… i nie pomylili się.

Ilustracja: Bronisław Trentowski, Trzy wskazówki dążeń i usiłowań moich w Paryżu. 1860.

Zaraz po wyjściu z karczmy Wozna i zakochany w niej Wojciech wzięli ślub. Wesele odbyło się oczywiście w pałacu na Łysej Górze. Przybył na nie sam Baalzebut, który pieczętując rozpoczęcie nowego życia małżonków, mianował Wojciecha „hrabią Syddynu” (cokolwiek to znaczy). Wesele trwało do świtu. Gdy kur zapiał, wszyscy się rozeszli, a para młoda schroniła się w gęstym lesie. Gdy tylko do niego weszła, Wojciech zauważył, że jego młoda i piękna żona zmieniła się w brzydką i starą. Małżonek zaczął protestować, ale Wozna wytłumaczyła mu, że nie powinien być zaskoczony, bo na ziemi wszyscy się oszukują, więc i ona oszukała jego… Wojciech, poznając ziemską historię Wozny,  zaczął jej wyrzucać, że zniszczyła mu życie, i że nie chce być z taką poczwarą. Ona tłumaczyła mu, że gdyby nadal był prostym chłopem, czekałaby go tylko bieda, a tak może pławić się w bogactwach, zwiedzać świat i spełniać wszystkie zachcianki. Ta argumentacja trochę do niego trafiała, ale gdy tylko zerkał na żonę, wzdrygał się.

Wreszcie nie wytrzymał i zaczął uciekać, ale czarty, słudzy królowej, zagrodziły mu drogę. Związały Wojciecha i zaniosły w głąb ciemnego lasu, gdzie czekała na niego Wozna. Wiedźma chciała, żeby Wojciech, znając już całą prawdę o niej, powtórzył przysięgę wierności małżeńskiej, ale on nie zamierzał tego uczynić. Żona zostawiła go więc związanego i „dała czas do namysłu”. Trzy dni i trzy noce Wojciech się nie odzywał. Jednak ze strachu przed śmiercią głodową wezwał królową i w jej obecności wyjękał przysięgę. Zrobił to, żeby nie umrzeć z głodu. Gdy tylko się nasycił, znowu chciał uciec. Tym razem wiedźma ukarała go inaczej – rzuciła na niego czar. Od tej pory gdy tylko opuszczał las, stawał się potworem – wilkołakiem. Dodatkową karą za ucieczkę był przymus spędzenia z wiedźmą nocy… Wojciech, czy też jak go Wozna nazywała – hrabia Syddynu – starał się więc z lasu nie wychodzić, siedział nad strumieniem, milczał i gapił się w lustro wody. Cierpiał i marniał. Tak wyglądało jego życie przez 20 lat…

I zapewne byłoby tak nadal, gdyby nie pewien mnich Kwestarz, który odkrył tajemnicę Wojciecha uwięzionego przez wiedźmę (niestety nie dowiadujemy się w jaki sposób) i zdradził ją Janowi Pokutnemu z Podniebyla. Starszy brat nie zastanawiał się długo, zabrał szkaplerze, różaniec, wezwał bożej pomocy i ruszył bratu na ratunek. Gdy Jan wszedł do lasu, spotkał tam starą kobietę. Poznał w niej wiedźmę i zaczął z nią walczyć. Ona próbując go skusić, napomknęła, że jej Panem jest „Wojciech, który miał we wsi brata Jana”… Wiedźma nie ustawała w próbach zagarnięcia Janowej duszy, więc pokazała mu drzewo – jabłoń ze złotymi jabłkami. Jan widząc te bogactwa, musiał walczyć nie tylko z wiedźmą, ale i ze sobą (miał wielką ochotę ukraść jabłka). Ona przedstawiła mu wizję otrzymania tego skarbu, ale postawiła warunek – musi być cierpliwy. Odchodząc, wiedźma ostrzegła mężczyznę, żeby nie zrywał jabłek, bo spotka go śmierć nagła i okrutna. Gdy Jan został sam, zaczął wyobrażać sobie co mógłby zrobić z takim bogactwem (wymienił nazwę dobrze nam znanego miasta, najbliższego wsi Podniebyle):

W ten sposób wszystko pójdzie by po maśle.
To mi gospodarz! każdy we wsi powie.
Wszyscy o tobie wiedzieć będą w Jaśle;
Kłaniać się będą Żydzi i panowie.

Walka z własną chciwością trwała chwilę, ale w końcu Jan zdecydował, że nie ulegnie i nie ukradnie jabłek. Uciekał z lasu, jednak nagły wicher pokierował nim na powrót w miejsce, gdzie rosła złota jabłoń. Chłop zdziwił się, że gwałtowny wiatr nie strącił z drzewa ani jednego złotego owocu.

Tymczasem Królowa Wozna poleciała na Łysą Górę, na którą, jak co noc schodziło się towarzystwo czartów i wiedźm z całego świata. Królowa poinformowała swoich senatorów, że zbliża się zagrożenie, bo przybył brat hrabiego Syddynu. Zwiastuje to wojnę, ale nie na miecze, a na „paciorki i szkaplerze”. Jeden z dworzan – Markiz Korsy ofiarował się walczyć z wrogiem i zapewnił, że wie jak go pokonać: skoro Jan jest Polakiem, to trzeba go… upić i rozbroić. Inny dworzanin – faworyt królowej, niejaki Iskrzycki wpadł na pomysł, aby pomóc braciom spotkać się na Łysej Górze. Nie podzielił się jednak tą myślą z nikim i zniknął z uczty.

Gdy Wozna, senatorowie i Markiz pojawili się w lesie, zobaczyli, że Jan Pokutny odparł wszystkie pokusy zerwania złotych jabłek i próbuje uciec. Diabły zagradzały mu drogę, stawiały na jego ścieżce różne przeszkody, ale on szedł dalej, śpiewając hymn do Matki Bożej pt. „Gwiazdo morza”. Sam Markiz Korsy próbował zatrzymać Jana, ale ten pokonał wszystkie przeszkody i wkroczył w dolinę rzeki. Został tam sam i bardzo się zdziwił, że diabły chroniły przed nim to… puste miejsce. Ale jeszcze chwilę wcześniej nie było ono puste. Tutaj właśnie Markiz Iskrzycki spotkał się z hrabią Syddynu vel. Wojciechem Pokutnym i namówił go na wzięcie udziału w uczcie w pewnym zamku, gdzie spotka swojego starszego brata. Wojciech się zgodził.

Spotkanie braci zaaranżował Iskrzycki. On przyprowadził do zamku Jana, który czuł się tam dziwnie. Odbywa się bal. Jan przechadza się po sali, towarzyszą mu piękne kobiety i Markiz, który kusi go i proponuje wódkę. Jan jednak odmawia, jest przezorny, nic nie je i nie pije. Ciągle trzyma w ręce szkaplerz i z niego czerpie siłę. Wreszcie bracia spotykają się i Jan stawia sprawę jasno, chce zabrać Wojciecha i uciekać. W decydującym momencie tajemniczy Paź, widząc zagrożenie, zmienia Wojciecha w wilka i próbuje zyskać na czasie, przekonując Jana, że jest jego sojusznikiem. Jan potrzebuje dowodu i próbuje wyegzekwować od Pazia, aby powiedział jakąś modlitwę. Zadanie nie zostaje wykonane i tym samym Jan demaskuje… Woznę, która z Pazia staje się znowu sobą. Rozpoczyna się walka:

Wiedźma zadrżała, oczyma łypnęła:
„Co! ze mną wojna! Spróbujmyż się!” rzekła,
Z całych sił wilka na przedsiebie pchnęła,
I sama za nim rzuciła się wściekła;
Lecz szkaplerzami w twarz cięta, runęła.
[390]  Wrzask przeraźliwy, wrzask całego Piekła
Wstrząsł czarcim zamkiem: wilk zawył, grom ryknął
Światła wraz zgasły i zamek wraz zniknął.

Braciom udało się uciec do lasu, skierowali się w dolinę strumienia. Ścigała ich wiedźma, lecąc na ożogu (kawałku drewna, przeznaczonego do spalenia).

Gdy Pokutni uciekają, na Łysej Górze odbywa się sąd. Iskrzyckiego, który złamał prawo, sądzi trójka: Wielki Szatan w centrum, Lucyfer po prawej, a Baalzebut po lewej stronie. Oskarżony Markiz Iskrzycki, wchodząc na salę rozpraw nie oddał należnego ukłonu trzem sędziom, za co Szatan go zrugał. Markiz, pewny siebie, pokazał sędziemu papier, kopię akt spisanych z diabłami. Cyrograf zawiera zapis, że nie wolno więzić Markiza Iskrzyckiego, bo kontrakt będzie unieważniony i dworzanin wyjdzie spod władzy diabłów. Sala wypełniona czartami zaczęła krzyczeć, żeby ukarać Markiza… towarzystwem Pani Twardowskiej. Na tę propozycję Iskrzycki struchlał.

W tej chwili na Łysą Górę przyleciała wywołana Pani Twardowska. Była oburzona, że ktoś śmiał nazwać ją karą. Wezwała też swego męża i to właśnie on przemówił do zgromadzonych. Powiedział, że oskarżonego Iskrzyckiego broni cyrograf. Zaniepokojone czarty poprosiły w takim razie mistrza Twardowskiego o radę. Ten zalecił kompromis. Powiedział, że jeśli już kogoś trzeba ukarać, to tego, kto naruszył godność Pani Twardowskiej. Okazało się, że w tej sprawie winny jest… Mefistofeles, który wystąpił z tłumu i przypomniał Twardowskiemu ich niegdysiejsze spotkanie w karczmie „Rzym” (patrz treść ballady Adama Mickiewicza „Pani Twardowska”). Ze swoich słów o Twardowskiej czart się wytłumaczył, a Twardowski nie chciał już z nim wchodzić w paradę. Jednak ktoś musiał zostać ukarany. Zatem Twardowski zaproponował: „Mefistofeles obraził moją małżonkę, a Iskrzycki złamał diabelskie prawo, dlatego ukarzmy… Iskrzyckiego. Pójdzie na służbę do mojej żony”. Na tę propozycję Mefistofeles klasnął, a Iskrzycki wrzasnął.

Nagle na Łysą Górę przyleciała rozszalała królowa Wozna i zaczęła walczyć z Panią Twardowską. Bijatykę wiedźm zakończył świt.

Tymczasem bracia Pokutni siedzieli nad rzeką i również czekali na świt. Gdy słońce wzeszło, zawiał wietrzyk z podniebylskiej łąki i zaśpiewały skowronki. Bracia obmyli się w rzece, zjedli chłopskie śniadanie i modląc się, ruszyli w drogę. Szli na wschód bez przeszkód, chwaląc Boga za stworzenie świata. Jan czuł, że są już blisko rodzinnych stron. Za przewodników obrali sobie ptaki. W pewnym momencie ptaki uciekły. Okazało się, że w okolicy pojawiła się Wozna. Wezwała spod ziemi zielonookiego, burego kota i rozkazała mu przemienić się w ptaka i podprowadzić braci w umówione miejsce. Wozna obserwowała braci z ukrycia. A oni, idąc za fałszywym przewodnikiem naszli na miejsce, w którym rosła jabłoń ze złotymi jabłkami…

Jan, który zobaczył te skarby już drugi raz, postanowił tym razem nie wracać z pustymi rękami. Chciał zerwać owoce sięgając po nie z ziemi, ale mu się to nie udawało. Wojciech ostrzegał brata, że w tych jabłkach może być zaklęty diabeł. Jan jednak miał plan, chciał zanieść owoce do księdza, aby je poświęcić i tym samym uwolnić złoto od czarów. Jan poczuł się zbyt pewnie. Chciwość w nim zwyciężyła. Przekonał Wojciecha, żeby ten pomógł mu wejść na drzewo. Wyszedł na jabłoń i wdrapywał się na sam jej czubek, ale aby mieć wolne ręce, różaniec trzymał w zębach… W tym czasie Wojciech stojąc na ziemi ostrzegał go, że może spaść. Tak się też stało.

Gdy Jan runął na ziemię, Wozna wyszła z ukrycia, doskoczyła do Wojciecha i wytrąciła swoją laską (różdżką?) paciorki z jego ręki. Uderzyła go też w plecy i znowu zmieniła w wilka, który zawył i uciekł w gęstwinę. Wtedy Wozna podeszła do nieprzytomnego Jana, leżące na ziemi paciorki odrzuciła w krzaki, wezwała czarty oraz Szatana i ogłosiła swój triumf. Szatan pogłaskał ją po głowie i zapowiedział, że na jej cześć będzie zorganizowany obchód, uroczysta defilada. Gdy czarty odleciały, Wozna przyłożyła rękę do głowy Jana i stwierdziła, że ten żyje. Ucieszyła się, że i jej przeciwnik, Jan Pokutny będzie świadkiem „obchodu” na jej cześć.

Pieśń 9 rozpoczyna się opisem niecodziennej sytuacji. Otóż wieczorem, gdy księżyc jeszcze nie pojawił się na niebie, dwa sny (jeden powstał z paproci, drugi z chwastu) przybrały nieokreślone kształty i poszły w stronę miasta (tym miastem jest Żmigród, o czym będzie mowa w dalszej części). W mieście tym stał klasztor, w którym przebywało kilkunastu mnichów. Większość o tej porze już spała. Dwóch jednak jeszcze nie zasnęło. Nie spał ojciec Gwardian, który czytał brewiarz. Nie zasnął także braciszek Kwestarz, który powtarzał po cichu teksty pieśni i wierszyków… i wtedy wszedł w niego pierwszy ze snów:

Proza z wierszami wnet uciekła z głowy,
A sen wszedł do niej przez oczy, przez uszy;
Uwięził zmysły dając wolność duszy.

Drugi sen wszedł w Gwardiana, który bardzo zwlekał z pójściem spać, ale w końcu udał się na spoczynek. Gdy po półgodzinnej drzemce się obudził, zobaczył szkaplerze leżące przed sobą. Okazało się, że wypadły mu one… z głowy. Wziął je do ręki, klęknął i zaczął się modlić. Wtedy przypomniał mu się sen. Wstał i natychmiast poszedł do braciszka Kwestarza (dowiadujemy się, że Kwestarz ma na imię January). Ten w tym samym momencie obudzony, wyczuł coś na poduszce i aż wyskoczył z łóżka, bo myślał, że to wąż. Chciał wyjść z celi, ale usłyszał, że ktoś się zbliża. Do jego celi wszedł Gwardian. Po krótkiej rozmowie okazało się, że obaj mieli podobny sen. Gwardian znalazł szkaplerze, a na poduszce Januarego leżały koronki (różaniec). Mnisi zbudzili więc wszystkich i zwołali do klasztornego kościoła. Tam opowiedzieli o cudzie jaki im się przydarzył, wspólnie z zebranymi odśpiewali pieśń i rozesłali braci z powrotem do cel.

Gwardian i Kwestarz spać nie poszli, ale zasiedli do rozmowy…

Tymczasem o północy od strony Łysej Góry coś huknęło w lesie, był to początek pochodu na cześć królowej Wozny, a wzięły w niej udział wojska ciemności (ludzie, ale i wszelkie zwierzęta diabelskie, stwory itp.). Między wiedźmami była jedna „młódka czarnooka”, która patrząc na Woznę czuła wielką zazdrość.

Potem akcja przenosi się na ziemię. Dydym Olifir mówi:

Obróćmy oczy ku źmigrodzkiej stronie.
Tam, u rozstajnej drogi, przy Źmigrodzie,
Kędy siedliskie poczyna się błonie,
[240]   Widać niezwykły jakiś tłum w pochodzie;
Tłum zbrojny: miesiąc pokazuje bronie.
Lecz, zamiast wodza, dwóch mnichów na przodzie,
Dwóch bernardynów: za broń, za pancerze,
Jeden koronki, drugi ma szkaplerze.

Mnich trzymający szkaplerze (czyli Gwardian) wyszedł na wzniesienie i coś powiedział. Na jego polecenie tłum podzielił się na dwie części. Gwardian pobłogosławił wszystkich i powierzył Kwestarzowi jedną z grup strzelców:

Z rozdroża w pochód tłum ruszył za chwilę.
Połową ciągnął kędy Łysa–Góra;
Drugą połową kędy Podniebyle.

I w tym momencie opisujący wszystko Dydym Olifir zaczyna rozmawiać z „młodą czarownicą”, staje się więc jednym z bohaterów poematu. Czarnooka opowiada mu, że była kiedyś kobietą i cierpiała z powodu miłości, dlatego stała się wiedźmą i, jak się okazuje nienawidzi Królowej Wozny. Dydym zdradza młodej czarnookiej, że tłum, na którego czele idą braciszkowie obrał sobie za cel zabicie Wozny. Mówi o tym, że w pistoletach mają święcone kule… Czarnooka odpowiada, że to za mało, żeby pokonać królową. Rozmowę z poetą młoda wiedźma kończy nagłą ucieczką. Poeta na swoim „Pegazie” leci za nią.

Pieśń 10 rozpoczyna się opisem uczty na Łysej Górze. Pochód się skończył, ale uroczystości trwają.  Na scenie wystawiana jest sztuka pokazująca życie Królowej Wozny. Wychodzi na nią jakiś Laureat i recytuje „Odę na Tryumf Wielkiej Monarchini, co odebrała pierwszeństwo kopule Rzymskiej, w powszechnej stwierdzona opinji”. Gdy skończył odegranie swojej wątpliwej wartości sztuki, wszyscy odetchnęli z ulgą. Potem zaczęły się tańce, ale nie trwały długo, dlatego, że ktoś głośno krzyknął „UCIEKAJCIE”.

W jednej chwili Łysa Góra opustoszała. Zostały na niej tylko dwa wilki (przemienieni bracia Pokutni?), które ciągle biegały, uciekały przed strzelcami, na których czele szedł mnich… Wozna wzniosła się wysoko i obserwowała wszystko z góry, ale i ona była obserwowana przez dwóch strzelców. Młodszy dostrzegł wiedźmę, a starszy kazał mu wziąć do ust czosnek zanim strzeli. Padł strzał. Wozna spadła na ziemię.

Kwestarz, który stał na czele grupy strzelców przypomniał, że zgodnie z umową muszą czekać na świt i przybycie Gwardiana, więc nie podchodzili do wiedźmy.

Wozna została trafiona kulą, ale nie umarła, była ranna. Czarty-doktory bardzo szybko przyleciały i próbowały ją leczyć, ale nie znały lekarstwa na święcony ołów. Pojawił się też sam Szatan, który zdziwiony podszedł do Wozny, ale widząc, że ona umiera, szybko odleciał. Wozna doszła do jakich takich sił i wołała o pomoc. Wtem przyleciała czarnooka księżniczka, młoda wiedźma. Powiedziała Woznie, że będzie cierpieć przez wieki, że nikt jej nie pomoże.

Skończyła się noc, wzeszło słońce. Gwardian ze swoją grupą nadeszli od strony Podniebyla i to on postanowił pomóc konającej tak, jak nakazuje chrześcijańskie miłosierdzie. Braciszek zapytał śmiertelnie rannej Wozny, czy chciałaby się wyspowiadać. Ona zgodziła się i wyznała grzechy. Gwardian udzielił jej pocieszenia, przekonywał, że Bóg jest miłosierny i być może pozwoli jej pokutować w Czyśćcu. Powiedział jej, że jeśli po śmierci tam trafi i da o tym znać do klasztoru, to bracia będą się za nią modlić i pomogą jej dostać się do nieba. Wysłuchawszy tych słów Wozna skonała, ale zanim zmarła, jej twarz się rozpogodziła. Mnisi pochowali ją w poświęconej ziemi, a potem wrócili do klasztoru. Strzelcy zaś do swoich domów. Nastał czas spokoju.

Bracia Pokutni odzyskali wolność. Obaj opuścili Podniebyle. Jan poszedł w świat „wieść surowe życie”, a Wojciech wstąpił do klasztoru (w Żmigrodzie).

Jana ludzie przezwali Dziadem-Pociechą, gdyż był wędrownym żebrakiem, pomagał rolnikom w pracy w polu, a wieczorami opowiadał o złotych jabłkach i królowej Woznie. Młodzi słuchali go z wypiekami na twarzy, widzieli w nim człowieka „bogatego duchem”.

Wojciech natomiast przykładnie pracował w klasztorze. Uskuteczniał post i modlitwę. Celę urządził sobie w kruchcie (przedsionku) klasztornego kościoła. Ludzie w miasteczku widzieli, że chłop „godnie pokutuje”. Gwardian zauważył, że nie na darmo Wojciech ma na nazwisko Pokutny.

W pieśni 11 Dydym Olifir znowu staje się osobą uczestniczącą w akcji poematu. Na swoim „Pegazie” jedzie (a może leci) do lasu, gdzie spotyka czarną księżniczkę. Ona przed nim ucieka, ale on ją śledzi. Gdy przejeżdża obok cmentarza, zauważa dziwną scenę: nagrobny posąg niewiasty ożył i rozmawia z grobem – wypowiada w jego kierunku słowa przebaczenia i odchodzi w pola. Tym posągiem widzianym w nocy jest czarnooka księżniczka, która na grobie Wozny kieruje do niej słowa przebaczenia. Słowa te uruchamiają dalszą część akcji.

Potem Dydym opisuje, że widzi jak z grobu wychodzi dusza i udaje się w stronę klasztoru. On idzie jednak za tajemniczym „posągiem” w pola i po chwili widzi, że to czarnooka czarodziejka, którą spotkał w lesie. Ona bardzo mu się podoba i nawet się jej w tym momencie oświadcza. Ona jednak go zwodzi, a w końcu znowu przed nim ucieka, tym razem w stronę klasztoru. On też, po wielu dygresjach dotyczących kobiet i swojej samotności, wyrusza w stronę klasztoru.

Pieśń 12 rozpoczyna się słowami:

Żmigrod szczekaniem z echami się kłócił.
Na ziemi wiatry grały a na niebie
Gwiazdy tańczyły. Książę gwiazd się smucił:
Na smutek chmurki przywołał do siebie;
Lecz się uśmiechał, kiedy je porzucił.
Myśl o zimowym krążyła pogrzebie;
Lecz jeszcze Jesień siedziała na tronie,
Z rumieńcem w licach, z suchotami w łonie.

Zatem akcja finalnej pieśni toczy się w klasztorze w Żmigrodzie, po którym przechadza się Anioł snu. Krąży on wokół Wojciecha, bo ten nie może zasnąć. W klasztorze pojawia się też czyścowa dusza Wozny (która dzięki przebaczeniu wyszła z grobu). Prosi Anioła snu o pomoc, bo ma niedługo dostąpić zbawienia – żeby przywołał dwa jednakowe sny, które wnikną w Gwardiana i Kwestarza.

Tej nocy dusza Wozny przychodzi do Wojciecha Pokutnego. Wchodzi do jego celi z prośbą i żalem. Wojciech poznaje kobietę, ale widzi, że bardzo się zmieniła, nie jest już wiedźmą, ani nie jest stara. Pokuta w Czyśćcu ją zmieniła. Wozna wytłumaczyła Pokutnemu dlaczego przyszła. Powiedziała, że zgodnie z tym, co powiedział jej Gwardian, który ją wyspowiadał na chwilę przed śmiercią, może powrócić na ziemię z prośbą czyścową. I właśnie przyszła prosić Wojciecha o przebaczenie. Wytłumaczyła mu, że jeśli jej wybaczy, to i dla niego otworzy się perspektywa pójścia do nieba. On powiedział, że jej przebacza, a ona dziękując, zniknęła w świetle księżyca i poleciała do żebraka na podniebylskiej górze (zapewne chodzi o Jana, który wrócił w rodzinne strony). Od niego też otrzymała słowo przebaczenia. Wozna wróciła do klasztoru i gdy nadeszła północ, czyli godzina gdy dusze z cmentarzy zmierzają do nieba, wyszła na dzwonnicę i biciem dzwonów obudziła wszystkich.

Gwardian kazał mnichom zebrać się w kościele. Braciszkowie w milczeniu się do niego zeszli. Gwardian z Kwestarzem, idąc w pewnej odległości od innych o czymś ze sobą rozmawiali (znowu omawiali swoje jednakowe sny). Do kościoła pełnego mnichów, Gwardian wezwał też Wojciecha, który spał w kruchcie. Gdy Wojciech Pokutny wszedł do nawy kościelnej, we wnętrzu pojawiła się kobieta w bieli. Braciszkowie byli zdezorientowani. Żaden się nie ruszył, ani nic nie powiedział. Dopiero ojciec Fulgenty wstał, przeżegnał się i przemówił do zjawy. Ona odpowiedziała, że chwali Boga i go miłuje. Jej głos był piękny. Reszta mnichów też wstała i przeżegnała się. Gwardian wziął krzyż do ręki, podszedł i zapytał kobietę, jak w „Dziadach” Mickiewicza: czego jej trzeba, żeby pójść do nieba.

Ona odpowiedziała, że przybyła po pomoc. Potrzebuje zapłakać, potrzebuje swojej łzy. Wyjaśniła, że gdy tułała się po świecie, wiele płakała, a ostatnią jej łzę zabrał Zły-Duch i zaniósł do piekła. Poprosiła Gwardiana o to, żeby ten odebrał z piekła jej łzę. Powiedziała to i zniknęła.

W dość szybko opisanym pojedynku Gwardian wygrał z Szatanem, odebrał cenną łzę i usłyszał niebiańskie hymny. Był to znak, że Wozna poszła do nieba. Wojciech zaś zmienił się, wypogodniał, otrzymał bowiem od Wozny pomoc z nieba.

Nieco później, dokładnie w niedzielę wielkanocną odbywała się w klasztorze poranna uczta – święcone. Jednak nie przyszedł na nią Wojciech. Gwardian opuścił biesiadujące towarzystwo, a potem także Kwestarz pobiegł w stronę celi Wojciecha. Braciszkowie spotkali się, gdy Gwardian wracał. Na pytanie Kwestarza czy Wojciech śpi, mnich odpowiedział twierdząco. Wojciech Pokutny zasnął w Panu.

Jan, starszy brat Wojciecha szedł w tym czasie do klasztoru. Ze zmęczenia położył się przy drodze. Wtedy doznał objawienia: najpierw ujrzał światło, a potem zjawiła mu się jego żona – Katarzyna i powiedziała, że skończyło się jego pokutowanie. W tym momencie Jan umarł.

W kilka dni potem odbył się pogrzeb braci Jana i Wojciecha Pokutnych.

Koniec.

Utwór ten pełen jest różnorodnych wątków i porusza wiele tematów: powtarza się w niej motyw płytkiej, zewnętrznej, udawanej miłości (małżeństwa zawiązanego tylko ze względu na młodość, urodę); cierpienia z powodu zawiedzionej miłości, które doprowadza ludzi do chęci odwetu, nawet kosztem najcenniejszym, czyli własnej duszy. Wydaje mi się jednak, że najważniejszy jest tu wyraźny ton chrześcijański: pokazanie jak wielką mocą jest wiara prostego człowieka oraz to, że niebo dla nikogo nie jest zamknięte. W epilogu poematu Dydym Olifir mówi o tym dlaczego historia wiedźmy kończy się dobrze. Czarownice palono niegdyś na stosach, a Wozna nawraca się, pokutuje i dostępuje nieba… Poeta tłumaczy to następująco:

Wolałem przeto wziąć bezwzględne tory,
I w chrześcijańskie wniknąć tajemnice,
I wywieść na jaśń: że nawet potwory
Jak te żyjące z diabły czarownice,
Że duch grzechami największymi chory,
Że same nawet diabły i diablice,
Wrócić do Ojca, kiedy zechcą,
mogą Świętą miłości i pokuty drogą.

Wracam teraz do tematu dla mnie najciekawszego, czyli miejsca akcji utworu. Niesamowite jest to, że mimo iż poemat „Królowa Wozna albo Złote jabłka” jest przepełniony baśniowymi postaciami, ludowym spojrzeniem na świat, przefiltrowanym przez wyobraźnię autora, to jest to utwór tak precyzyjny geograficznie. Co ciekawe Olizarowski, co prawda urodzony na Rzeszowszczyźnie, ale wychowany i dorastający na kresach wschodnich, zaliczany jest przez historyków literatury do tzw. szkoły ukraińskiej polskiego romantyzmu i jeżeli już umiejscawiał gdzieś swoje utwory, to właśnie na wschodzie. W „Królowej Woznej” jest inaczej, bo poeta porusza się po obszarze, któremu do Ukrainy dość daleko. Być może zachętą dla niego było to, że ten kawałek Pogórza Jasielskiego i Beskidu Niskiego nie był literacko zagospodarowany?

Po pierwsze, Jan Pokutny, chłop pochodzący z Podniebyla (wieś pomiędzy Kopytową, a Porębami) wymienia Jasło jako to miasto, gdzie jego ewentualne bogactwo (dzięki złotym jabłkom) miałoby być zauważone. Po drugie, w scenie nocnej, podczas której strzelcy prowadzeni przez mnichów zatrzymują się, aby podzielić się na dwie grupy, mowa jest o Żmigrodzie i rozstajnej drodze w miejscu „kędy siedliskie poczyna się błonie”. Moim zdaniem oczywiste jest, że mowa tu o Siedliskach Żmigrodzkich. Po trzecie, strzelcy podzieleni na dwie grupy rozdzielają się, jedna z nich udaje się w kierunku Łysej Góry (na południe), a druga w kierunku Podniebyla (na północ). Te dwie wsie, choć Łysa Góra w tym wypadku to raczej nazwa, mierzącego 641 m szczytu (między Grzywacką Górą, a Polaną) dzieli odległość 20 km. Warto dodać, że z Podniebylskiej Góry w pogodne dni widać sporą część pasma tzw. Beskidu Dukielskiego, również szczyt Łysa Góra…

Tak precyzyjne umiejscowienie akcji utworu pozwala zadać pytanie, czy Tomasz August Olizarowski był w miejscach, które na kartach poematu wymienia? Nie ma na to dowodów, ale biografia poety zawiera wiele luk. Nie jest wykluczone, że po upadku powstania listopadowego, ukrywający się przed austriacką policją młody Olizarowski mógł czasowo przebywać w okolicach Nowego Żmigrodu lub przez niego przejeżdżać. Pewne jest, że latach 1831-1836 ten weteran powstania listopadowego podróżował po Galicji. Mieszkał we Lwowie, Krakowie i najprawdopodobniej na Podhalu.

Olizarowski dokonał wyboru miejsca akcji z sobie tylko znanych powodów. My tych powodów nigdy nie poznamy. Być może poeta przebywał w okolicy, przejeżdżał przez te miejscowości, niewykluczone jednak, że znał je tylko z opowieści, książek lub map. Co go zafrapowało? Podejrzewam, że nie bez znaczenia było dla niego brzmienie nazw, możliwe, że pewne skojarzenia zachęciły go do takiego, a nie innego wyboru. Bracia Pokutni mieszkają we wsi Podniebyle, czyli „pod niebem”, nazwa Łysa Góra kojarzy się jednoznacznie z sabatem czarownic (warto przypomnieć, że wzniesień o tej nazwie jest w Polsce kilkanaście). Olizarowski wybrał też Jasło, choć z Podniebyla i do Krosna jest niedaleko.

Poeta wymienił też nazwę Żmigród. Nie mam wątpliwości, że chodzi o Nowy Żmigród, w którym kiedyś znajdował się niewielki klasztor z kościołem, o czym Olizarowski mógł przeczytać w książkach historycznych. W szczegółach jednak poeta dokonał zmian, bo Gwardian, Kwestarz i ich współbracia są bernardynami, a historycznie rzecz biorąc w Żmigrodzie od ok. 1412, z przerwami do 1788 mieścił się klasztor ojców dominikanów z kościołem pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. O tę zmianę nie należy się zżymać, bo to oczywiście licentia poetica, czyli swoboda w doborze i opisie faktów historycznych, na którą pozwalali sobie wtedy wszyscy. Olizarowski zamienił dominikanów na bernardynów, bo w oczywisty sposób nawiązywał do postaci Księdza Robaka z „Pana Tadeusza”, który był bernardynem i kwestarzem, znającym wiele tajemnic środowiska, w którym się poruszał.

Takich bezpośrednich nawiązań do dzieł swojego poetyckiego mistrza jest u Olizarowskiego więcej. W poemacie pojawiają się bohaterowie mickiewiczowskiej ballady „Pani Twardowska”. Ich historia opowiedziana przez wieszcza, tu jest wpleciona w intrygę i niejako dokończona. Ponadto Olizarowski w jednej ze scen cytuje „Dziady”. Poetycki dialog z Mickiewiczem, najważniejszym twórcą romantycznym, świadczy o doskonałej znajomości utworów poety z Nowogródka i ich uwielbieniu. Warto przypomnieć, że to właśnie Tomasz August Olizarowski przetłumaczył z języka francuskiego dramaty Mickiewicza pt. „Konfederaci barscy” i „Jakub Jasiński albo dwie Polski”. Były to jedyne przekłady jakich się w życiu podjął. Co ciekawe „Konfederatów Barskich” Mickiewicz napisał prozą, a Olizarowski przetłumaczył wierszem. Niech i to będzie dowodem na jego nieprzeciętny talent. Adam Mickiewicz doceniał młodszego kolegę, napisał kiedyś w liście do niego: „Wiersze twoje czytałem i oblałem je łzami braterskimi.”

Tomasz August Olizarowski (1811-1879), podobnie jak Cyprian Kamil Norwid (1821-1883) ostatnie lata życia spędził w zakładzie św. Kazimierza w Ivry pod Paryżem. Poeci bardzo się przyjaźnili. Po śmierci zostali złożeni w zbiorowym grobie na Cmentarzu Les Champeaux w Montmorency pod Paryżem, zwanym panteonem polskiej emigracji. O relacji Norwida i Olizarowskiego opowiada film fabularny z 1983 pt. „Dom św. Kazimierza” w reż. Ignacego Gogolewskiego. Rolę Tomasza Olizarowskiego gra tam Adolf Chronicki.

[1] M. Burzka-Janik, Mistyczna frenezja. Czarny romantyzm Tomasza Augusta Olizarowskiego [w] T.A.Olizarowski, Poematy, Białystok 2014,  s. 10

[2] Dodać należy, że Dydym Olifir to pseudonim artystyczny Olizarowskiego, którym podpisywał on wiele swoich utworów.

[3] https://repozytorium.uwb.edu.pl/jspui/bitstream/11320/5479/1/Olizarowski%20Book.pdf strony 355 – 516

Komentarze wyłączone.