Rocznica śmierci majora Henryka Dobrzańskiego

W związku z kolejną rocznicą śmierci bohaterskiego oficera rodem z Jasła zachęcamy do zapoznania się z ciekawym artykułem Jacka Lombarskiego na ten temat.

Nowe światło na okoliczności śmierci majora Hubala

Poniższy tekst powstał na podstawie badań i analiz Ewy Pawlus, autorki bloga „Tropem Hubala”[1].

 

Kiedy w 1987 roku ukazała się książka Zygmunta Kosztyły Oddział Wydzielony Wojska Polskiego majora Hubala, wielu historyków orzekło, że na temat Hubala nie da się już nic więcej powiedzieć, a temat został wyczerpany.

Czy tak jest naprawdę? Trudno się zgodzić z tym stwierdzeniem, szczególnie w momencie, kiedy na światło dzienne wychodzą coraz nowsze, nie znane do tej pory dokumenty i wspomnienia, ukazujące nam w zupełnie innym świetle dotychczas opowiadaną historię majora Hubala.

 

Przypomnijmy ją, cytując relację Henryka Ossowskiego – adiutanta majora Hubala i współautora komunikatu o jego śmierci:

Dostajemy wiadomość od komendanta posterunku policji granatowej, że znów jesteśmy otoczeni(…). Skoro nas otoczono, to trzeba się jakoś wyrwać. Ruszamy nocą(…). Tak dojechaliśmy do wsi Anielin(…). Trzeba nieszczęścia, że po drodze do tej wsi spotkaliśmy w lesie chłopa(…). Przed wsią puściliśmy go, żeby sobie poszedł dalej. Prawdopodobnie Niemcy go złapali i on im, być może, powiedział, (…)że tam jest major. Hubal miał charakterystyczną twarz, z brodą. (…)za wsią, w odległości mniej więcej 1,5 km, w bardzo gęstym niewielkim zagajniku, przylegającym do lasów spalskich, major polecił zatrzymać się. Wjeżdżamy w zagajnik, panuje jakiś nastrój bezpieczeństwa. Jest noc z 29 na 30 kwietnia 1940 r. Major mówi: tu nas nikt nie znajdzie, odpowiadam: panie majorze, oczywiście, że nikt nas tu nie będzie szukał. Pytam go, ile wystawić posterunków. Major odpowiada: ludzie pomęczeni, wystarczy jeden od wsi, bo od lasu nic nam nie grozi. Major kładzie się na swoim kożuchu i zasypia. Obok siedzi podchorąży Świda, trzyma mojego konia. Postawiłem kaprala Zemstę, warszawskiego cwaniaka, na warcie, sam wróciłem do konia, usiadłem koło Świdy i usnąłem. Budzi mnie tupot. Biegnie Zemsta i soczystym szeptem woła: Panie adiutancie, Niemcy! Jest cicho, spokojnie, wschodzi słońce i ptaszki śpiewają. Myślę sobie, jemu się coś śni, jacy Niemcy? Ale widzę, że Zemsta w jednym ręku ma pistolet, w drugim karabin. To mnie uderzyło. Skąd masz karabin? – pytam, żeby go jakoś otrzeźwić. Mam karabin, odpowiada, bo stałem za krzakiem, a tu Niemiec do mnie wylazł, mówi: Hande hoch. Więc ja mu pokazałem, o!, dałem w mordę, zabrałem karabin, ale Niemcy… Widzę już, że mu się nie śni. Skaczę do majora te kilka kroków, klękam przy nim, mówię: panie majorze, Niemcy. Major się zerwał, wkłada kożuch, ja klęczę. Górą nic nie widać, tylko dołem, i widzę dosłownie o 10 m od nas dwóch czołgających się Niemców. Pierwszy oficer, za nim jakiś żołnierz. Celuję z pistoletu, jeszcze raz mówię: Niemcy. Major na to: uważaj, nie postrzel swoich. Do pierwszego strzeliłem, on klapnął, drugi klęknął i strzelił. Nie mógł nawet widzieć majora, mógł tylko widzieć mnie klęczącego, bo tam górą nic nie było widać. Niemiec też klęczał. Mógł celować chyba tylko w moją głowę, strzelił, zamiast mnie w głowę, trafił w serce majora, który stał za mną.

Oczywiście ani ja, ani nikt z nas nie wiedzieliśmy o tym, że major został trafiony. Hubal się okręcił wokół siebie, zawołał: Henryk, „zabierz teczkę” czy – „ratuj teczkę”, już nie wiem, w teczce były nasze dokumenty i pieniądze, i… skoczył w krzaki. (…)Rozumiałem, że major pobiegł do konia, który stał o trzy kroki dalej. (…)Wybuchła już oczywiście strzelanina ze wszystkich stron. Niemcy napadają mnie i Świdę, walczymy z nimi. Wsiadamy na konie, znowu Niemcy. Zbiera się nas grupka, pytamy: gdzie major? Trzeba nieszczęścia, że kolejne strzały zabiły luzaka, który się opiekował koniem majora, i konia majora. Mówię kolegom, poszedł do konia. Jeżeli nie ma konia, nie ma luzaka, nie ma majora – to z tego wniosek, że major pojechał na punkt zborny, jak zawsze poprzednio ustalony, w każdym razie wyrwał się. Więc my też ostrogi koniom. Ciągle ostrzeliwując się Niemcom, wyrwaliśmy się wszyscy z tej potyczki. Zginął tylko major i ten luzak[2].

 

Relacja Ossowskiego opublikowana została w 1974 roku, a więc w 34 lata od śmierci majora Hubala. Przytoczmy fragmenty o wiele świeższej relacji, spisanej na bieżąco w „Komunikacie” napisanym 5 maja 1940 roku, a więc 5 dni po jego śmierci.

 

Dnia 30.4. o godz. 5.30 rano, wskutek zdrady, Niemcy zaskoczyli oddział, podchodząc krzakami dosłownie na kilka metrów, ominąwszy nasze placówki. Po pierwszym strzale z naszej strony, ukryci Niemcy oddali serię strzałów, zabijając naszego dowódcę mjr. Hubala-Dobrzańskiego, kpr. Rysia i uł. Kośką[3].

 

Zygmunt Kosztyła dość jednoznacznie rozprawił się z tym dokumentem, podkreślmy, spisanym na bieżąco, nie dopuszczając najmniejszych wątpliwości.

Informacja o zdradzie, która miała umożliwić Niemcom ominięcie placówek oddziału, nie znajduje potwierdzenia. Wiadomo bowiem, że oddział nie wystawił żadnych placówek, z wyjątkiem posterunku kpr. Lisieckiego. Batalion Wehrmachtu penetrując las natrafił na oddział. Pełne zaskoczenie było wynikiem zaśnięcia wartownika. Tak też to ocenia z perspektywy czasu i po wszechstronnej analizie jeden z głównych autorów „Komunikatu” Ossowski („Dołęga”)[4].

 

W niemal wszystkich publikacjach przyjęto tę właśnie interpretację, wykazującą nie zrozumiałe w tych okolicznościach, niefrasobliwe lekceważenie przez majora Hubala niebezpiecznej sytuacji w jakiej znajdował się oddział.

 

Tymczasem, dysponujemy wieloma relacjami, znanymi również Markowi Szymańskiemu, według których ostatnia walka pod Anielinem wyglądała zupełnie inaczej.

Tak w relacjach Józefa Alickiego[5], jak i Józefa Pruskiego[6], uczestników tej walki, znajdujemy potwierdzenie wystawienia przynajmniej czterech posterunków. Tłumaczy to słowa z komunikatu „Niemcy zaskoczyli oddział, podchodząc krzakami dosłownie na kilka metrów, ominąwszy nasze placówki”.

Melchior Wańkowicz, dość lekceważąco traktowany przez badaczy, jako wiarygodne źródło informacji, podaje nam nazwiska żołnierzy, którzy stanęli na tych posterunkach.

– Oficer służbowy – wydaje rozkazy Hubal – podchorąży Dołęga; służba – Zemsta, Brejer, Kagankiewicz, Ryś.

Sam wyznacza im posterunki dookoła zagaja[7].

Józef Alicki, na którego wspomnienia często powoływał się Zygmunt Kosztyła, napisał:

Obławy niemieckie wyszły na nas ze wszystkich stron. Najsilniejsze były dwie linie: jedna od Pilicy, a druga – przeciwległa do niej, z dużego lasu. Linia posuwająca się od Pilicy natrafiła na nasz trop i podeszła pod nasze czujki, które okrutnie przemęczone, a ponadto mające małe pole widzenia, ostrzegły nas w ostatniej chwili[8].

Dodajmy tutaj, że Niemcy idący od Pilicy, nie byli tymi którzy natknęli się na kpr. Lisieckiego „Zemstę”, stojącego na posterunku od strony wsi.

Relacja Józefa Pruskiego:

Major wyznacza swego adiutanta podchorążego Dołęgę oficerem służbowym i kilku ułanów idzie na posterunki[9].

Nie były to wszystkie przedsięwzięcia jakie podjął major Hubal, aby zabezpieczyć miejsce pobytu a potem walki oddziału w zagajniku pod Anielinem.

 

Jak ustaliła Ewa Pawlus, zanim potyczka pod Anielinem przekształciła się w chaotyczną walkę, Hubal próbował zorganizować obronę. Alicki dostał polecenie powstrzymywania przeciwnika od strony Pilicy (z rkmem Kagankiewicza). Hubal planował wykorzystać tę osłonę na to, by wsiąść na konie, podciągnąć popręgi, a potem poczekać na Alickiego i odskoczyć w duży las. Roman dostał rozkaz odprowadzenia koni gdzieś dalej, co jest zgodne w sumie z tym, co usłyszał Alicki. Niestety, konie spłoszyły się od wystrzałów, przewróciły Romana. Józef Świda dostał rozkaz przeprowadzenia patrolu i rozpoznania na kierunku drogi, czyli właśnie w głąb lasu – kierunku, w który oddział miał się wycofywać.

 

Zygmunt Kosztyła napisał jednoznacznie: „Informacja o zdradzie (…)nie znajduje potwierdzenia”.

Tymczasem miała ona miejsce. Zdrajcą nie był jednak, jak sugerował to Ossowski, napotkany przypadkowo w lesie chłop-przewodnik, który „prawdopodobnie” pochwycony przez Niemców zdradził miejsce ukrycia się oddziału.

W wielu relacjach przewija się postać komendanta posterunku granatowej policji w Poświętnem, Jana Krukowskiego.

Wspomniał o nim w swojej relacji również Henryk Ossowski:

Dostajemy wiadomość od komendanta posterunku policji granatowej, że znów jesteśmy otoczeni(…)[10].

Już po wojnie, podczas przesłuchania w sprawie oskarżenia Jana Krukowskiego o współpracę z Niemcami, Władysław Głobiński zeznał:

W dniu 1 lutego 1940 r. był na tamtejszym terenie oddział majora Kubali[11]. W dniu 2 lutego 1940 r. przysłał do mnie Kubala meldunek, że wyjeżdża z tego terenu, ponieważ sołtys Kaczmarczyk zadenuncjował nas. Miał Kaczmarczyk zgłosić się do oskarżonego i powiedzieć, że jeśli on nie zamelduje Niemcom o partyzantach to Kaczmarczyk sam to uczyni. Tak właśnie doniósł oskarżony Kubali i dlatego sołtys Kaczmarczyk został ukarany chłostą przez partyzantów. Ja odnalazłem Kaczmarczyka i dowiedziałem się, że to była ta fałszywa wiadomość specjalnie podana przez oskarżonego, aby wypłoszyć oddział Kubali z terenu gminy Studzianna. (…) otrzymałem dwa pisma /kopie maszynowe/ pisane przez oskarżonego do władz niemieckich, w których pisał o swych zasługach jakie czyni dla Niemców, że przyczynił się do zlikwidowania oddziału Kubali, że przez to ponosi zasługę dla Niemców[12].

Dodajmy jeszcze, że Jan Krukowski w aktach niemieckich służb bezpieczeństwa figurował jako konfident o pseudonimie „Jan Polak”.

Dlaczego w takim razie nikt nie zwrócił uwagi na wrogą działalność Krukowskiego. Przyczyny są dwie. Romuald Rodziewicz stwierdził, że był on wiernym współpracownikiem oddziału, a Melchior Wańkowicz wstawił mu w Hubalczykach wspaniałą laurkę.

Dusze ludzkie we własnym państwie, na wolności, są jak rzeka, która płynie swoim korytem do wiadomego ujścia. Ale kiedy kataklizm zatamuje wody, porwie obwałowania, kiedy przemoc jak śruba uciśnie dusze, rozlewają się one jak wody bagniska na różne strony, każdy człowiek szuka sobie innego wyjścia; trudno poznać, gdzie Wallenrod, a gdzie szpicel, gdzie Mucjusz Scewola, a gdzie histrion, gdzie Winkelryd, a gdzie Tartarin de Tarascon. Trudno poznać, aż przyjdzie czas próby. Na skromnego komendanta policji w Studziannej przyszedł czas próby w 1943 roku, kiedy samodwa z synem ostrzelał się najeźdźcom, zabił kilku i nie dał się wziąć[13].

To odsunęło od Krukowskiego jakiekolwiek podejrzenia. Literatura potrafi wspaniale wykreować postać niezłomnego bohatera. Niestety, literacka fikcja w tym wypadku nie wytrzymuje konfrontacji z prawdą.

Sytuacja taka miała faktycznie miejsce, nie było to jednak w 1943, a w nocy z 2 na 3 października 1942 roku. Razem z synem Kazimierzem „nie dał się wziąć”, ale partyzantom z oddziału GL „Wilka” Józefa Rogulskiego.

Zeznanie Stanisława Kośki: Partyzanci Wilka, po wkroczeniu na posterunek, komendanta Krukowskiego Jana na posterunku nie zastali, gdyż skrył się w budynku Urzędu Gminnego na pierwszym piętrze. Kom. partyzantów Wilk zostawił sześciu swoich ludzi we wsi Poświętne w celu uchwycenia Krukowskiego, sam z resztą udał się do lasu. Owych sześciu partyzantów poinformował ktoś, że Krukowski wraz z innymi policjantami (…) oraz swoim synem Krukowskim Kazimierzem skryli się w urzędzie gminnym, gdy ci partyzanci podeszli pod gminę, Krukowski Jan (…) i Krukowski Kazimierz otworzyli z okien pierwszego piętra ogień z karabinów na partyzantów, zabijając przy drzwiach jednego z nich, poza tym gdy reszta w ilości pięciu skoczyli ukryć się do piwnicy, która znajdowała się pod tym budynkiem, Krukowski Jan z resztą policjantów strzelając z pierwszego piętra w wejście do piwnicy, nie pozwolił im się wydostać i trzymał ich do rana. Rano zatelefonował po żandarmerię niemiecką z Tomaszowa, by przyjechali po partyzantów gdyż trzyma ich w piwnicy zamkniętych. Na wezwanie Krukowskiego Jana, przyjechała żandarmeria i otoczywszy budynek wraz z piwnicą poczęli do piwnicy strzelać i wrzucać granaty. Po kilku godzinach walki, żandarmi zwołali Żydów i napędzili ich do piwnicy by powyciągali zabitych partyzantów. Gdy ich powynosili 3-ch było trupów, jeden ciężko ranny, a drugi lżej ranny. Do jednego z nich, który był ciężko ranny, i był konający podskoczył Krukowski Jan z karabinem i uderzając go kolbą w piersi, wyraził się, ty skurwysynu Polski Oficerze nie będziesz więcej rozbrajał policjantów (…)[14].

Jan Krukowski odnalazł oddział w zagajniku niedaleko Wólki Kuligowskiej 28 kwietnia 1940 roku, z rzekomym zamiarem ostrzeżenia majora Hubala o obławie. Faktycznie jednak, jego celem było dokładne ustalenie miejsca pobytu oddziału i poinformowanie o tym Niemców, którzy do tej pory błądzili po omacku. Wiedzieli, że oddział ukrywa się w Nadpilickich Lasach, ale jest to dość rozległy teren. Po wizycie Krukowskiego, już następnego dnia, 29 kwietnia, uderzyli punktowo. W potyczce z nimi poległ ułan Józef Kośka. W nocy z 29 na 30 kwietnia hubalczycy przenieśli się do zagajnika pod wsią Anielin, niedaleko Poświętnego.

Tu, wg „Komunikatu”, o godzinie 5.30 poległ major Hubal i kapral Antoni Kossowski „Ryś”.

Przypomnijmy słowa Henryka Ossowskiego:

Zginął tylko major i ten luzak[15]

 

Czy tylko oni? W relacji Józefa Alickiego znajdujemy następujący zapis:

Obławy niemieckie wyszły na nas ze wszystkich stron. Najsilniejsze były dwie linie: jedna od Pilicy, a druga – przeciwległa do niej, z dużego lasu. (…) Ten z naszych, który rzucił się do ucieczki w kierunku dużego lasu, nie przedarł się, a poniósł śmierć na miejscu.[16].

W świetle kategorycznego stwierdzenia, że w walce poległ tylko major Hubal i kapral Ryś, nie przywiązywano wagi do tych słów.

Mamy jednak inne relacje potwierdzające fakt śmierci znacznie większej liczby hubalczyków.

W niedawno odnalezionych aktach sprawy z 18 czerwca 1940, prowadzonej przez Sąd Specjalny 372. Dywizji Piechoty przeciwko pięciu pojmanym hubalczykom, znajduje się następujący zapis:

30.04. doszło między Inowłodzem i Studzianną do spotkania z patrolem Wehrmachtu. Tu zostali zabici Kubala i kilku członków jego oddziału[17].

Również cytowany już wcześniej Józef Pruski stwierdził, że:

Na drugi dzień dołącza do nas adiutant majora podchorąży Dołęga i w tym czasie powraca Teresa, Romek i wszyscy mówią, że nasz major plus trzech, czy czterech ułanów zostali zabici.

O tych trzech, czy czterech poległych ułanach czytamy również w Hubalczykach Melchiora Wańkowicza:

 

Maria Matracka, nauczycielko szkoły w Ponikle, znana hubalczykom ze swojego panińskiego nazwiska, jako Maria Alberska, wspominała:

Przekradłam się rowerem do Studziannej. W Studziannej przygnębienie, rozpacz. Poszłam do kostnicy. Leżeli tam dwaj młodzi chłopcy. Jeden z nich jakby spał. Wysoki, silny, ładny chłopak z maleńką strużką krwi spływającą ze skroni. Odpoczywał po ciężkiej nocy. Po innych niespanych, często głodnych nocach. Bez słowa staliśmy nad trupami tylko pięści zaciskały się silnie, tylko rodził się silniejszy bunt.

O ile jednym z poległych mógł być kapral „Ryś”, o tyle nie znamy tożsamości drugiego hubalczyka. Pewne jest, że nie był to Józef Kośka, ponieważ został pochowany w trumnie początkowo na polach Mysiakowca nad Pilicą, a później przeniesiony potajemnie na cmentarz w Studziannie.

 

Józef Alicki we wspomnieniach napisał:

Według relacji ludności, wściekłe żołdactwo pokłuło w dodatku bagnetami zwłoki majora. Razem z zabitymi ułanami zwłoki zawieźli na wozie do Studzianny.

Sięgnijmy na koniec do wspomnień Juliana Stachego z nadleśnictwa Brudzewice:

3 maja 1940 roku, udaliśmy się z miejscowym nadleśniczym, inżynierem Zienkiewiczem, do wsi Poświętne. W momencie, kiedy zbliżyliśmy się do zabudowań znajdującego się tu klasztoru, nadjechało od strony Spały kilka wozów chłopskich, okrytych stroiszem (gałęziami drzew iglastych); jechały w kierunku wschodnim. Obok wozów stali wozacy i żołnierze niemieccy, którzy ten dziwny transport konwojowali. Inżynierowi Zienkiewiczowi udało się zapytać wozaków: „Co wieziecie?” „Żołnierzy polskich pobitych w Spale„, padła odpowiedź[18].

Chociaż we wspomnieniu mowa jest o żołnierzach „pobitych w Spale”, wiadomo, że chodzi o hubalczyków poległych pod Anielinem.

 

Jak widzimy z powyżej przytoczonych relacji, oficjalna i od wielu lat powtarzana wersja niewiele ma wspólnego z rzeczywistym przebiegiem wydarzeń zapamiętanym przez zbyt wielu świadków, aby można było je dalej ignorować.

Jednak tak się stało. Dlaczego? Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. W dużej mierze spowodowane to było prawdopodobnie względami propagandowymi, które na wszelkie sposoby chciały wykazać nie tylko nieodpowiedzialną postawę majora Hubala, ale również jego niefrasobliwą, „kmicicową” fantazję.

Dlaczego jednak nikt nie wykazał ewidentnej winy komendanta posterunku granatowej policji w Poświętnem, Jana Krukowskiego, czy śmierci pod Anielinem innych hubalczyków? To już trudno zrozumieć. Chyba, że wytłumaczeniem może być chęć kurczowego trzymania się wersji Marka Szymańskiego i Zygmunta Kosztyły i niechęcią do ponownego badania, już „gruntownie zbadanego” tematu, o którym nic nowego nie da się napisać.

 

Foto:

1 Pomnik w miejscu śmierci majora Hubala, akwarela Elżbiety Dudy

2 Dom w gospodarstwie Laskowskich, gdzie po śmieci przeniesiono zwłoki majora Hubala, akwarela Elżbiety Dudy

3 Przydrożna kapliczka przy gospodarstwie Laskowskich, akwarela Elżbiety Dudy

4 Kapliczka św. Anny w której Maria Matracka widziała zwłoki dwóch poległych hubalczyków, akwarela Elżbiety Dudy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

[1] tropem-hubala.blogspot.com

[2] H. Dołęga-Ossowski, W oddziale majora Hubala, „Więź”, nr 2/1974, s. 117-118. W tekście podkreślenia i skróty – JL.

[3] Z. Kosztyła, Oddział Wydzielony Wojska Polskiego majora „Hubala”, Warszawa 1987, s. 226-227.

[4] Z. Kosztyła, Oddział Wydzielony Wojska Polskiego majora „Hubala”, Warszawa 1987, s. 227.

[5] J. Alicki, Wspomnienia żołnierza z oddziału majora „Hubala”, „WPH”, nr 1/1988.

[6] . Pruski, Relacja, w zbiorach Marcina Szymańskiego

[7] M. Wańkowicz, Wrzesień żagwiący, Warszawa 1990, s. 410.

[8] J. Alicki, Wspomnienia żołnierza z oddziału majora „Hubala”, „WPH”, nr 1/1988, s. 142.

[9] J. Pruski, Relacja, w zbiorach Marcina Szymańskiego

[10] H. Dołęga-Ossowski, W oddziale majora Hubala, „Więź”, nr 2/1974, s. 117-118

[11] Pisownia zgodna z oryginałem.

[12] Protokół przesłuchania Władysława Głobińskiego, IPN Ki 013/1309, t. 1, k. 78–80.

[13] M. Wańkowicz, Dwie prawdy, Warszawa 1974, s. 207.

[14] Zeznanie Stanisława Kośki, IPN Ki 013/1309, t. 1, k. 072

[15] H. Dołęga-Ossowski, W oddziale majora Hubala, „Więź”, nr 2/1974, s. 117-118. W tekście podkreślenia i skróty – JL.

[16] J. Alicki, Wspomnienia żołnierza z oddziału majora „Hubala”, „WPH”, nr 1/1988, s. 142.

[17] J. Lombarski, Oddział „majora Kubala” w narracji prokuratora wojskowego 372. Dywizji Piechoty Wehrmachtu, „TOP”, nr 45/2022, s. 11.

[18] J. Stachy, Gniewnie szumiał las, Warszawa 1982, s. 45-46.

 

 

 

Komentarze wyłączone.